Theme by Kran

5/10/2017

ROZDZIAŁ III | PODWÓZKA

Przerwy w różnych szkołach niemal zawsze wyglądają tak samo – gwar, telefony, rozmowy, przytulanki zakochanych i przepychanie się do szkolnego sklepiku. W tym ostatnim byliśmy mistrzami. Z dość niskim Tomkiem, który był w stanie przecisnąć się dosłownie wszędzie, zawsze pokonywaliśmy kolejkę. Czasami Wojtek podejmował się tego zadania, ale nigdy nie robiłem tego ja. Zawsze czekałem na korytarzu albo przy ścianie. Byłem po prostu za wysoki i nie chciałem taranować ludzi.
Tego dnia na swoje nieszczęście zobaczyłem Annę. Stała, tym razem z plecakiem przewieszonym przez ramię, co należało do niecodziennych widoków. To właśnie przez nią znalazłem się w tej szkole, więc kiedy się rozstaliśmy, nie było już sensu rozglądać się za czymś innym. Było mi tu mimo wszystko dobrze.
Ania też mnie zobaczyła. Uśmiechnęła się błyszczącymi od jakiegoś mazidła ustami i powoli przespacerowała w moją stronę. Włosy miała założone za prawe ucho, a prosto ścięta grzywka prawie wpadała jej do oczu.
— Marcin — powiedziała, opierając się obok. Nie patrzyła na mnie.
— Anka.
Dziwnie było tak stać z nią ramię w ramię jak za dawnych lat. Sięgała mi lekko ponad ramię, a jej włosy muskały moją odsłoniętą skórę.
— Co słychać? Tomek znowu dobija się do okienka? — Kątem oka widziałem jej unoszące się wargi.
— Jak zawsze. To taki nasz anioł stróż długiej przerwy.
— Fajnie wam. Ja muszę czekać, aż zmniejszy się kolejka. — Nie brzmiała smutno, nie była na nikogo zła. Przypominała dawną Anię, w której się zakochałem. Bez złości ani egoizmu.
— Co chcesz? To napiszę do Tomka.
— Nie, nie. — Machnęła ręką. Wciąż na mnie nie patrzyła i trochę mnie to bolało. — Poradzę sobie. Wiesz, już nie należę do waszej paczki, więc to nieładnie wykorzystywać starych przyjaciół. Nawet w tak błahych sprawach.
Zawsze uważałem ją za honorową, chociaż w dniu, kiedy mnie zostawiła, zachowała się jak największa zołza. Kiedy coś pożyczyła, zawsze oddawała w terminie. Pomagała, gdy ktoś tej pomocy potrzebował. Mnie jednak złamała serce.
Nie chciałem domyślać się, jaka jest naprawdę. Nie chciałem poznawać jej od tej strony, dlatego utwierdzałem się w przekonaniu, że ta Ania, która stała teraz obok mnie, to ta jedyna i niepowtarzalna, że nie ma w niej zakorzenionej obłudy.
Tomek z Wojtkiem wyłonili się z tłumu, niosąc w rękach całe mnóstwo jedzeniowych dobroci. Trochę zdziwili się na widok Anny, ale tylko ściągnęli pytająco brwi.
— Cześć, chłopaki — przywitała się dziewczyna.
— No, cześć. — Wojtek wydawał się najbardziej zdezorientowany. — Co słychać?
— Po staremu, bez zmian. A u ciebie?
— Tak samo. Idziemy? Chcę jeszcze to zjeść.
Nie wiem, czy chciał mnie uratować z kruczych szponów dawnej miłości, ale kiedy wyszliśmy z pomieszczenia, w którym znajdował się sklepik, zrobiło mi się lżej na duszy. Cieszyłem się, że Tomek szybko podejmował decyzje. Gdyby nie on, pewnie spędziłbym na tej nieklejącej się rozmowie resztę przerwy.
Usiedliśmy sobie na ławce na piętrze, a dwie dziewczyny, które również czatowały na to miejsce, obrzuciły nas pogardliwymi spojrzeniami i umościły się wygodnie na podłodze kilka metrów dalej.
Byliśmy takim przyjacielskim trio. Dziewczyny też zazwyczaj dobierały się w trójki, jednakże zauważyłem, że w ich przypadku ten podział był nieco mniej przypadkowy: jedna brzydka, ale mądra; druga ładna, ale głupia; trzecia przeciętna. Zawsze czuły potrzebę swojego towarzystwa podczas wizyty w toalecie. Ciekawe, co było takiego strasznego w damskich łazienkach. Co zabawniejsze, podczas lekcji wcale nie bały się wychodzić same.
Pożarłem zimną zapiekankę z wilczym apetytem, popiłem puszką sprite’a i byłem gotów podbijać świat! Chociaż teraz zależało mi tylko na tym, aby przeżyć dwie matematyki pod rząd. Kto w ogóle wpadał na taki genialny pomysł?! Znajoma, która trafiła do ekonomika, powtarzała, że mam nie marudzić, bo ona ma cztery, czasami sześć godzin dziennie z jedną nauczycielką. Zastanawiałem się, czy byłbym w stanie wytrzymać to psychicznie.
Z drugiej strony, po odbębnieniu dwóch matematyk jednego dnia, inny dzień zapowiadał się piękniej, bo nie było tego przeklętego przedmiotu w planie.
Dzień jak co dzień, można by rzec. Jednak cały czas myślałem o Laurze i jej podobieństwie do Anny. No i przede wszystkim o tym, co kryło się za jej pozbawionymi empatii oczami. Człowiek nie bez przyczyny staje się bezduszny i ukrywa to za słodkim, niewinnym uśmiechem.
Takie właśnie rozmyślania towarzyszyły mi podczas przepisywania z tablicy równań. Nawet nie zwracałem uwagi na to, jak rozwiązywano te wszystkie zadania – notowałem, aby nie mieć później problemu za brak notatek. Wojtek przepisywał jak zwykle co drugie, trzecie zadanie. Tomek skrzętnie wykonywał zadania, nie patrząc na to, jak powinno się je zrobić sposobem nauczyciela.
Matematyka w życiu humanisty była bezsensowną bzdurą.
Lekcje w końcu dobiegły końca, ale ja i tak musiałem czekać na autobus powrotny. Mieszkanie na odludziu naprawdę miało więcej minusów niż plusów, przynajmniej dla uczącego się nastolatka bez prawa jazdy i własnego samochodu. Zaszyłem się więc w czytelni. Odrobiłem większość prac domowych, pomogłem nauczycielce w sortowaniu oddanych książek, a na koniec wywiesiłem jeszcze ogłoszenia na półpiętrach.
Idąc na przystanek, po drodze spotkałem nikogo innego jak Laurę. Było już ciemno, więc latarnie rzucały dookoła pomarańczowe, nieprzyjemne światło. Dreptała powoli, włosy zakrywała jej czapka, a dłonie miała w kieszeniach. Cieszyłem się, że tym razem nie zapomniała rękawiczek. Nie usłyszała, kiedy zawołałem po raz pierwszy; dopiero gdy pacnąłem ją delikatnie w ramię, wzdrygnęła się jak oparzona, odskoczyła w bok, prawie lądując na jezdni i spojrzała w moją stronę. W uszach miała słuchawki, jakżeby inaczej.
— Nie powinnaś chodzić po zmroku, kiedy nic nie słyszysz — przestrzegłem. Patrzyła na mnie jak na dziwaka.
— Nie powinieneś skradać się po zmroku. Ktoś mógłby uznać to za podejrzane — skwitowała, ruszając dalej. Dorównałem jej kroku.
— Krzyczałem, ale nie słyszałaś! — powiedziałem w swojej obronie.
Kącik jej ust drgnął. Czyżby chciała się uśmiechnąć? Skrzywić?
Była nieco wyższa od Anny i miała bardziej zaokrąglone kobiece kształty, co widać było nawet przez płaszczyk, który założyła. Nie nakładała takiej ilości makijażu, a jej usta wyglądały na spierzchnięte i suche. Co rusz je oblizywała, co tylko pogarszało ich kondycję. Wyglądała naturalnie uroczo. Miała duże oczy i bardzo grube szkła, które wystawały bokiem zza oprawek. Musiała mieć poważne problemy ze wzrokiem.
— Wiesz, że tylko pół procenta kobiet to daltonistki? — zagadała ni z tego, ni z owego. Ściągnąłem brwi.
— Myślałem, że tylko faceci mogą być daltonistami… Zresztą, skąd wiesz takie rzeczy, będąc na humanie?! — Ściągnąłem brwi.
— Jestem wszechstronnie uzdolniona, po prostu wybrałam ten kierunek, bo mnie najbardziej zainteresował. Co w tym złego? Chcę kiedyś zostać psychologiem. Rozszerzony WOS to dobry początek.
Pokiwałem głową. Nie widziałem dla siebie jeszcze żadnej pewnej przyszłości, dlatego podziwiałem ją za tak dojrzałe decyzje w tak młodym wieku.
— Czemu psychologia? — kazała mi zapytać tląca się ciekawość. Chciałem wiedzieć o niej wszystko, choć zdawałem sobie sprawę, że potrzebowałem na to mnóstwa czasu.
— Zawsze chciałam pomagać ludziom. W dzisiejszych czasach potrzeba dobrych psychologów? Ludzie mają coraz większe problemy. Ze sobą, z dziećmi. Zawód z obiecującą przyszłością. — Wzruszyła ramionami.
Zaczął prószyć śnieg, ale wcale nie wydawał się nieprzyjemny. Był zadziwiająco ciepły i idealnie dobrany do naszego spaceru. Chociaż wiedziałem, że mogę zwolnić się na autobus, wolałem czekać kolejne dwie godziny na następny, niż stracić okazję na rozmowę z Laurą.
Jak mogłem mieć obsesję na punkcie kogoś, kogo znam niespełna dobę? Znam? To zbyt mocne słowo. O kogo istnieniu dowiedziałem się ubiegłego wieczoru.
— Możesz mi powiedzieć, czego ode mnie chcesz? — To pytanie zbiło mnie z pantałyku. — Dziękuję za te rękawiczki wczoraj, ale mam wrażenie, że oczekujesz czegoś w zamian i nie do końca wiem, co to może być. Nie wiem, czy mam się ciebie bać czy nie.
Zapadła chwila ciszy. Patrzyliśmy na siebie, cały czas idąc. W końcu nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Wtedy do Laura wydała się zdezorientowana.
— Ty naprawdę myślisz, że cały czas chodzi o te rękawiczki? — Nie mogłem przestać się śmiać. — Nie chcę nic w zamian — wyjaśniłem, kiedy już się nieco uspokoiłem. — Chcę się po prostu zakumulować. Przypominasz mi starą znajomą; zresztą – nie tylko mi, całej mojej paczce. Zastanawiam się tylko, dlaczego udajesz taką miłą, skoro twoje oczy zdradzają prawdziwe intencje?
Zatrzymała się. Nie powinienem był pytać, nie tak wcześnie. Jedno potknięcie mogło wszystko zniszczyć. Mogłem zburzyć początki oazy, którą zacząłem budować.
— Kiedyś ci opowiem, ale brawo za spostrzegawczość. — Miałem wrażenie, że za moment sceptycznie zaklaszcze, ale nic takiego się nie wydarzyło.
— Czy to znaczy, że jest szansa na to, byśmy zostali przyjaciółmi?
To była bardzo długa chwila ciszy, jak dłuższa, jaką kiedykolwiek przeżyłem. Śnieg padał coraz mocniej, a przystanek, na którym wczoraj spotkałem Laurę, malował się na horyzoncie. Ona nic nie mówiła, więc ja również milczałem, nie chcąc przerywać jej rozmyślań.
— Od dawna nie miałam przyjaciela. Także życzę powodzenia — odpowiedziała w końcu, kiedy stanęliśmy w budce. Wyciągnęła dłoń. Uścisnąłem ją. — Leć, bo spóźnisz się na własnego busa.
— Jak będę biegł — tu spojrzałem na zegarek — to zdążę. Do zobaczenia jutro. — Uśmiechnąłem się szeroko w jej stronę.
— Do jutra.
— I pamiętaj, żeby nie chodzić po nocy ze słuchawkami w uszach! — dodałem.
— A ty nie strasz małych dziewczynek!
Przecież nie straszyłem żadnych małych dziewczynek…

***

Zaszyłem się w pokoju i czytałem notatki z polskiego. Jak nauczyciel zapowiada pytanie, to lepiej powtórzyć sobie trzy razy cały materiał, przeczytać wszystkie omawiane teksty i nauczyć się ich interpretacji. Nie lubiłem literatury. Cała ta romantyczna poezja wychodziła mi już bokiem, a Norwid doprowadzał do szewskiej pasji. Starałem się nauczyć notatek słowo w słowo, ale nie szło mi to zbyt dobrze, więc poddałem się za dziesięć jedenasta.
Chwilę poleżałem, wpatrując się tępo w sufit. Czułem się dziwnie, jakbym robił coś, czego nie powinienem. Wszedłem komuś w życie z brudnymi buciorami. Może Laura wcale nie chciała mieć nowego kumpla? Nie mogłem widzieć wyrazu jej oczu, kiedy myślała nad odpowiedzią. Miałem wyrzuty sumienia, że tak szybko rozpocząłem całą znajomość. Powinienem do niej najpierw kilka razy zagadać w szkole, potem napisać na facebooku, a dopiero potem gonić ją na ulicy. Tak zrobiłby każdy współczesny nastolatek. Ale nie, po co być szarym i standardowym, lepiej wyróżnić się głupotą.
Laura naprawdę myślała, że oczekuję czegoś w zamian za głupie rękawiczki.
Ukryłem twarz w poduszce. Jak mogłem być taki nierozsądny?

***

Wstałem dziesięć minut później niż powinienem i wszystko robiłem w biegu. Zapomniałem spakować zeszyt do polskiego, który został po poduszką. W nocy napadało tyle śniegu, że zanim otworzyłem bramkę, musiałem odśnieżyć pół chodnika. Koniec końców kierowca busa prawie pojechał beze mnie, musiałem mu machać i za nim biec, aby się zatrzymał. Burknął pod nosem, że jestem głupim dzieciakiem, chociaż pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja.
W szkole nie było Wojtka, więc zostałem sam na matmie. Nauczycielka zauważyła, że zamiast skupiać się na zadaniach, mażę bezładnie po marginesach, co poskutkowało negatywną uwagą w dzienniku. Chociaż wiedziałem, że mama i tak jej nie zauważy, to zmartwiłem się, bo zawsze byłem wzorowym uczniem i godziło to niejako w moją dumę.
A to wszystko dlatego, że zachowałem się jak jakieś cholerne, zakochane macho. Bo musiałem podbiec do dziewczyny, jakbym nie mógł spokojnie iść za nią (gdyby się zorientowała, mogłaby mnie posądzić o stalking, z drugiej strony nie miałbym powodów do idiotycznych rozmyślań). Próba bycia super fajnym Marcinem nie wyszła mi zbyt dobrze.
Zauroczenie źle na mnie działało.
Na polskim zgłosiłem nieprzygotowanie, swoje ostatnie, a Smoczyca spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby lada moment miała zionąć ogniem. Żałowałem, że usiadłem w pierwszej ławce. „Kochana” soreczka pomarudziła na temat naszych niskich ocen, kolejny raz przypomniała, że jest zawiedziona poziomem klasy humanistycznej i przeszła do lekcji, nikogo nie pytając. Reszta odetchnęła z ulgą, a ja przez zapomniany zeszyt straciłem ostatnią szansę na bezpieczną lekcję.
Tomek próbował mnie pocieszyć kwaśnymi żelkami, ale nawet one nie potrafiły mi wtedy poprawić humoru. Najbardziej pragnąłem wrócić do domu, położyć się na łóżku i marzyć o zimowych feriach, które miały niedługo nadejść.
To jednak nie był koniec nieszczęść tego pięknego, zimowego dnia.
Około pierwszej rozpętała się burza śnieżna i jedyne, co było widać przez okna, to biel. Pierwszy raz widziałem takie załamanie pogodowe i po prostu zmiękły mi kolana. Później już było tylko gorzej.
Mama napisała do mnie esemesa, że mój jedyny bus powrotny został odwołany z powodów trudności dowozowych. W nasze okolice nie jeździła odśnieżarka, więc kiedy byłem młodszy i w nocy spadło mnóstwo śniegu, robiłem sobie dzień wolnego, gdyż autobus się nie pojawiał. Dodatkowo mama kazała mi poprosić Wojtka o podwiezienie. Myślałem, że się rozpłaczę. Ciekawe jak, skoro nie pojawił się w szkole.
Nie wiedziałem, co mam zrobić. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa i Cebula wysłała mnie z Tomkiem do pielęgniarki, bo wyglądałem na chorego.
Może rzeczywiście powinienem zachorować. Może powinienem zrobić sobie długie wakacje od szkoły, odetchnąć, narobić sobie zaległości, a potem prosić o tygodniowy okres ochrony. To brzmiało jak najpiękniejsza bajka. Dostałem tylko tabletkę przeciwbólową i położono mnie na klozetce. Przynajmniej nie musiałem wracać na lekcję.
Nie rozwiązałem jednak swojego problemu. Głupio się czułem, ale chyba jedynym wyjściem, które mi pozostało, była wizyta u wychowawcy i prośba o odstawienie do domu. Czułem się beznadziejnie.
Nie było mnie stać na prawo jazdy, więc żerowałem od czasu do czasu na Wojtku. Nigdy wcześniej nie znalazłem się w podobnej sytuacji.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Do pokoju pielęgniarki ktoś wszedł.
— Przepraszam, chłopak z pierwszej c źle się czuje, mogłaby pani pójść do sali dwieście pięć?
Pielęgniarka podniosła się z drewnianego krzesełka i wyszła bez słowa. Tyle w niej było dobrego, nie zadawała zbędnych pytań.
Poznałem po głosie Laurę, więc podniosłem się do siadu.
— Och, Marcin. Coś się stało?
— Umieram na bezsilność. — Położyłem się z powrotem. — Mam poniekąd idiotyczne pytanie.
— Wal, ale jeżeli okaże się, że miałam co do ciebie rację…
— Nie, nie, nie o to chodzi. Po prostu… Czym wracasz dzisiaj do domu? — Czułem się zażenowany.
— Tata po mnie przyjeżdża, a co? — Oczami wyobraźni widziałem, jak ściąga brwi.
— Mogłabyś go zapytać, czy podwiózłby mnie do domu? Odwołali mój autobus.
— Och. Tak… Tak, oczywiście. Już pytam.
Nastała cisza. W tym czasie Laura najpewniej pisała do ojca.
— Odwieziemy cię. Piętnasta trzydzieści pod bramą, nie spóźnij się — rzuciła i wyszła.
Czułem się tak, jakby ktoś odebrał mi moją męskość. Ale przynajmniej miałem podwózkę do domu.