Theme by Kran

4/22/2017

ROZDZIAŁ II

 Śniło mi się, że potrafię latać, że mam skrzydła jak anioł. Wznosiłem się i opadałem, goniąc ptaki. Szybowałem wśród chmur, a potem nagle zacząłem spadać. I rozbiłem się o skały.

***

Kiedy się obudziłem, w pokoju wciąż było ciemno. Dodatkowo zimno przez nieszczelne okno. Ciaśniej otuliłem się kołdrą i sięgnąłem po telefon. Była trzecia osiemnaście. Przewróciłem się na drugi bok.
Gdy zamykałem oczy, widziałem jej twarz. Tak delikatną, wręcz dziecinną. Nie mogłem zakochać się od pierwszego wejrzenia, nie wierzyłem w coś takiego. Byłem po prostu zauroczony jej urodą. Dawno nie widziałem kogoś tak pięknego. Przynajmniej tak chciałem myśleć. Miałem dziwne deja vu.

Stała przed wyjściem, trzymając w rękach torebkę, która majtała się przy jej łydkach. Patrzyła w błękitne niebo, a jej krótkie, ciemne, równo ścięte włosy odsłoniły kolczyki w przeróżnych kształtach. Przystanąłem, by móc na nią popatrzeć.
Anna. Wiedziałem, jak miała na imię, znała ją połowa szkoły. Nigdy jednak nie miałem okazji porozmawiać z nią osobiście. Była jakby poza moim zasięgiem. Pochodziliśmy z dwóch różnych światów.
Nie mogłem się jednak poddać bez jakiejkolwiek walki.
— Cześć — przywitałem się, uśmiechając do dziewczyny.
Spojrzała na mnie swoimi zielonymi, kocimi oczami. Nie, spojrzała to złe słowo, ona mnie nimi zlustrowała, oceniając, czy jestem godzien rozmowy z nią.
— Cześć, Marcin.
Serce mi zabiło. Znała moje imię, chociaż chodziliśmy do różnych klas.
— Czekasz na kogoś? — zagadałem neutralnie.
— Na brata. Nie chce mi się iść pieszo do domu, jest zdecydowanie za gorąco.
Przytaknąłem. Żar lał się z nieba.
— Ja to chyba przejdę się na lody — rzuciłem bez namysłu.
— Czy to zaproszenie? — Uśmiechnęła się.
— Jeżeli zechcesz się ze mną przejść, to owszem.
Zbiegła po trzech schodkach i odwróciła się, tym razem szczerząc się zadziornie.
— Chodź, nie mamy zbyt dużo czasu.
Były to pierwsze lody przełamane lodami. Chociaż nie ostatnie w jej przypadku.

Nigdy nie sądziłem, że wystarczy głupie „cześć”, aby mieć u kogoś szansę. Tymczasem cały proces nawiązywania z kimś bliższej znajomości był szybki, choć wymagał zaangażowania. Musiałem spędzać z Anną godziny, całe dnie. Siedzieć z nią na przerwach, odprowadzać na autobus, zanim się przede mną otworzyła. Esemesy pisaliśmy niemal cały czas, bez przerwy, czasami nawet w nocy, dopóki drugiego nie zmorzył sen. Miałem wtedy gorszy okres w szkole, ponieważ nie skupiałem się za bardzo na nauce, a na Annie, aby zyskać jej przychylność.
Byłem głupim dzieckiem, które zakochało się po uszy w kimś, kto potrzebował jedynie podpory, a nie partnera.
Udało mi się zasnąć jeszcze na godzinę, ale kiedy wyświetlacz telefonu po drugiej pobudce pokazał czwartą pięćdziesiąt, stwierdziłem, że zasypianie na pół godziny nie ma większego sensu, więc wstałem i powoli zbierałem się do szkoły, czekając, aż mój dom zacznie tętnić życiem.
Nie lubiłem wstawać wcześnie, jednak musiałem jakoś dostać się do szkoły. Autobus zajeżdżał na przystanek o szóstej dwadzieścia dwie, a kierowca ani myślał na kogokolwiek czekać, więc musiałem stać na baczność już piętnaście po. Przy rodzinie składającej się z trójki młodszych dzieci, był to trochę problem.
Mama wstawała o piątej trzydzieści, aby przygotować drugie śniadania, czasami, kiedy właśnie wstawałem wcześniej, wyręczałem ją w tym, więc mogła na spokojnie wypić kawę. Ta kobieta i tak miała mnóstwo rzeczy na głowie. Starali się z tatą o trzecie dziecko, po tym, kiedy ja i moja młodsza siostra już trochę podrośliśmy. Tylko że zamiast trzeciego bobaska dostali trojaczki w pakiecie. Kiedy ojciec się o tym dowiedział, prawie zemdlał w kuchni. Potem jednak troskliwie zajmował się żoną, woził ją do lekarzy i przypominał o braniu lekarstw.
Tak właśnie zamiast dwójki rodzeństwa miałem czwórkę i harmider od szóstej rano do szóstej wieczorem.
Spakowałem książki, ubrałem się i dowlokłem jakoś do kuchni, przewracając się o porozrzucane na korytarzu zabawki. Rozumiałem, że to jeszcze dzieci, ale rodzice pozwalali tej rozchichotanej trójce na stanowczo zbyt dużo. Ja i Julka nie mieliśmy aż tyle swobody.
Zrobiłem śniadanie sobie i siostrze, a także wstawiłem wodę na herbatę. Kiedy mama przyszła do kuchni, uśmiechnęła się z wdzięcznością i podreptała ledwo przytomna do łazienki.
Byłem ponoć bardzo podobny do swojej rodzicielki. Cała rodzina zawsze powtarzała, że wdałem się w Przepiórków, a nie w Górali. Wytykano mi, że mam tak samo ciemne oczy jak matka, tak samo układające się, zawsze nieco przydługie, ciemnoblond włosy.
Teraz nie widziałem już żadnego podobieństwa. Mama się zdeptała, zaczęła siwieć, a zmęczona i zabiegana nie miała nawet czasu na to, aby przejść się do fryzjera. Raz w miesiącu, kiedy godziłem się popilnować rodzeństwa w weekend, zdarzało się, że wyszła do koleżanki. Nie chciałem mieć takiego dorosłego życia jak ona.
Mama wyszła z łazienki i wyglądała już trochę lepiej niż od razu po przebudzeniu. Usiadła i powoli popijała kawę, którą jej przygotowałem.
— Wszystko w porządku?
— Nie mogłem spać. — Machnąłem ręką. — To przez pogodę, trzeba uszczelnić okno, bo wieje jak cholera.
— Powiem ojcu, coś z tym zrobi.
Mama prawie spała na siedząco.
— A co z tobą? Wyglądasz na ledwo żywą.
— Małe nie mogły spać przez ból brzucha. Zjadły chyba coś niedobrego w szkole. — Pokręciła głową. — Niby wprowadzają te reformy odnośnie zdrowego żywienia, ale nie widzę różnicy między tym, co było, a tym, co jest. Kiedy ty jadłeś obiady w szkole, nie wracałeś do domu z zatruciem pokarmowym.
— Oj, mamuś, może to niekoniecznie wina jedzenia. Wiesz, jak szybko takie choróbska roznoszą się po szkole. Wystarczy, że jedno dziecko przyjdzie z grypą żołądkową i już połowy uczniów nie ma. — Uśmiechnąłem się, chcąc pocieszyć w jakiś sposób swoją rodzicielkę. Ostatnio coraz częściej patrzyła na świat przez pryzmat lat. — Poza tym mamy nową dziewczynę w szkolę — pochwaliłem się.
— O proszę. I co, zamierzasz mi powiedzieć, że mogę spodziewać się wnucząt? — W końcu kąciki jej ust uniosły się delikatnie.
— Mamo, daj spokój. Wciąż przechodzą mnie ciarki jak pomyślę o tej twojej ostatniej poważnej rozmowie. W taki sposób wpędza się dzieci w traumę. — Wzdrygnąłem się.
Moja mama przeprowadziła ze mną rozmowę na temat bezpiecznego seksu – i w ogóle seksu – kiedy pierwszy raz zobaczyła na oczy Annę. Nie wiem, czy miała jakieś chore wizje odnośnie przedwczesnego zostania babcią, czy może po prostu ruszyło ją sumienie, że nigdy nie poruszała tego tematu, ale kiedy usiadła na moim łóżku i zaczęła od słów „jesteś w takim wieku, że już pewnie wiesz, skąd się biorą dzieci”, myślałem, że padnę na kolana ze śmiechu. Miałem wówczas prawie piętnaście lat i szósty rok uczęszczałem na lekcje wychowania do życia, wdż, jak zwał, tak zwał. Chociażby po tym mogłaby sobie odpuścić tę gadkę szmatkę. Nie, musiała oczywiście upewnić się, że jej pierworodny nie przyniesie do domu bobaska.
Jeszcze gdyby Anna była zdolna do czegoś takiego w tamtym czasie, zrozumiałbym obawy mamy.
— Musiałeś wiedzieć! Zostawanie nastoletnim rodzicem nie należy chyba do twoich marzeń, co? — Cieszyłem się, że mama się trochę rozluźniła. Takie przekomarzanki dobrze na nią wpływały.
— Oczywiście, że nie — żachnąłem się. — I pewnie szybko wnuka ci pod drzwi w wózeczku nie przyprowadzę, chociażby z takiej przyczyny, że tej nowej jeszcze nawet na oczy nie widziałem.
— Kocha się sercem, a nie oczami. Spójrz chociażby na mnie i na swojego ojca. Myślisz, że gdybym nie miała wady wzroku, wzięłabym się za niego?
Parsknąłem śmiechem. Wiedziałem, jak bardzo moi rodzice są w sobie zakochani, ale nie codziennie można usłyszeć coś takiego z ust swojej matki.
— Naprawdę mam nadzieję, że uda ci się kogoś znaleźć. Czytałam, że samotność nie służy dobrze nastolatkom.
— Mamuś, mną się nie przejmuj. — Położyłem na stole trzy gotowe do zapakowania pudełka śniadaniowe. — Dam sobie radę, nie chcę szukać miłości na już. Jak będzie trzeba, sama mnie znajdzie.
Już miałem wyjść z kuchni, kiedy przypomniało mi się, że mama zna naprawdę wielu ludzi.
— Mamo, znasz może rodzinę o nazwisku Ferenc?
Rodzicielka ściągnęła brwi.
— Ferenc? — Zamyśliła się. Wbiła nieobecny wzrok w drzwi wiszącej szafki. — Wydaje mi się, że był tu ktoś taki za czasów mojego liceum. Chłopak, rok lub dwa ode mnie starszy. Spotkałam go raz, może dwa na dyskotece i tyle go widziałam. Może wyjechał, kto wie? A co?
— Nie, nic. — Machnąłem ręką. — Po prostu widziałem wczoraj na przystanku dziewczynę, której pożyczyłem rękawiczki.
— To dlatego nie miałeś swoich!
— Tak, to dlatego. No i przedstawiła się jako Laura Ferenc. Chodzi do Mickiewicza, tak jak ja.
— Boisz się o swoją zgubę?
— Nie. Boję się, że ta dziewczyna za bardzo namąci mi w głowie.
 Nie czekając na odpowiedź, wróciłem do pokoju. Spakowałem drugie śniadanie, sprawdziłem facebooka, wysłałem kolejnego snapa o tym, jak to boli mnie poranne wstawanie, po czym wybrałem się na autobus. Założyłem najcieplejszą bluzę, jaką miałem, do tego kurtkę, czapkę i szalik. Ręce schowałem w kieszeniach, aby palce całkiem mi nie odmarzły.
Na dworze wciąż było ciemno, a mrok rozjaśniało pomarańczowe światło ulicznych latarni. Nie padało, nie wiał wiatr i mógłbym pokusić się nawet o stwierdzenie, że wcale nie było tak zimno. Śnieg skwierczał pod moimi ciężkimi, zimowymi butami przy każdym kroku.
Jakoś tak inaczej postrzegałem teraz zimę. Nie było aż tak buro jak zazwyczaj. W oddali majaczyła delikatna, fioletowa mgiełka, na której widok się ucieszyłem. Nowy dzień budził się do życia, chociaż powoli i leniwie. Wiedziałem, że zanim dotrę do szkoły, będzie już jasno. Miałem nadzieję zobaczyć dziś kilka promieni słońca.
Do przyjazdu mojego autobusu myślałem, że może ta Laura wcale nie mieszka tak daleko i że pojawi się ni stąd, ni zowąd właśnie na tym przystanku. Były to jednak czcze i bezcelowe gawędy, ponieważ nie przyszedł nikt prócz mnie. Nikt nie był takim szaleńcem, żeby uczęszczać do szkoły, która jest pięćdziesiąt kilometrów od twojego miejsca zamieszkania.
Kierowca autobusu, starszy pan z wąsem, mruknął mi pod nosem dzień dobry, wydał bilet i tyle go tego dnia słyszałem. Zająłem miejsce na samym końcu, czując się jak za czasów podstawówki, kiedy to walczyło się jak na prawdziwej wojnie, aby usiąść właśnie tu. Tylko że tutaj nie musiałem z nikim wojować, ponieważ nikogo poza mną o tej porze tu nie było.
Na horyzoncie majaczyło coraz jaśniejsze światło. Patrzyłem przez okno, jak na śnieżnobiałym tle odbijają się suche i nagie gałęzie przydrożnych drzew. Wszystko smacznie sobie spało, otulone zimną, puchową kołdrą. Myślałem kiedyś nad tym, czy pod taką ilością śniegu rzeczywiście nadal jest zimno? Jeżeli jednak istniało coś takiego jak hipotermia, raczej tak. Nie dało się przykryć śniegiem, aby nie zamarznąć na śmierć.
Czasami myślałem, mówiłem i zachowywałem się jak niedorozwinięty albo potłuczony. Nie byłem aż tak inteligentny, aby pojąć swoim małym rozumkiem cały świat, więc jako humanista z nieskończoną wyobraźnią tworzyłem własne wytłumaczenia dla tego, czego nie rozumiałem. Czasami notowałem coś na kartkach, mając nadzieję, że nie zgubię zbyt szybko swoich zapisków, jednak traciłem je z oczu tak szybko, jak zapominałem to, co działo się na ostatniej lekcji matematyki.
Autobus, pełen już ludzi, zatrzymał się na przystanku o siódmej trzydzieści dwie. Godzina drogi nie dłużyła mi się tym razem tak bardzo, jak zazwyczaj. Pozostało mi prawie trzydzieści minut, aby na spokojnie dojść do szkoły. Pomyślałem, że to może być całkiem fajny dzień, skoro poranek zapowiadał się tak spokojnie i kolorowo.
W szkole było ciepło i przytulnie, ucieszyłem się, kiedy w końcu przekroczyłem próg budynku i moje policzki poszczypało przyjemne ciepło.
Postanowiłem poszukać szatni pierwszej c, chcąc zobaczyć, czy może jeszcze się nie przebrała. Może przyszła do szkoły dosłownie minutę lub dwie przede mną? Jednak dziewczyny powiedziały, że Laura przychodzi o siódmej i żebym poszukał jej raczej pod klasą.
Nieco zrezygnowany wykręciłem do swojej szatni. Na ławce, tuż nad moimi butami, leżały złożone rękawiczki oraz mała karteczka.
Dziękuję za to, że nie pozwoliłeś mi zmarznąć. – Laura F.
Uśmiechnąłem się; jednak o mnie pamiętała. Szkoda tylko, że nie chciała oddać mi ich osobiście. A może chciała, tylko nie miała czasu czekać?
Robiłem sobie coraz większe nadzieje na to, że uda mi się jeszcze dziś zamienić kilka słów z tą dziewczyną.
— Nie sądziłem, że tak szybko się za nią weźmiesz. — Tomek poklepał mnie po plecach, kiedy usiadłem obok niego na ławce.
— Za kogo, bo czegoś tu nie rozumiem? — Ściągnąłem brwi.
— No za Laurę. — Przyjaciel uśmiechnął się dwuznacznie. — Przyszła rano do naszej szatni, rozejrzała się jak zbłąkana owieczka, a jak cię nie zobaczyła, poprosiła, byśmy przekazali ci rękawiczki. Dołączyła też karteczkę, ma całkiem ładny charakter pisma.
— Nie wolno ci czytać cudzej korespondencji, nawet tak drobnej! — Trzepnąłem go w ramię nieco mocniej niż chciałem. — Znasz ją?
— Nie, ale ty najwyraźniej tak. To ta nowa, o której ci wspominałem.
Teraz wszystko było jasne. Jeżeli Laura chodziła do tej szkoły od tygodnia czy dwóch, nic dziwnego, że dotychczas nie miałem z nią kontaktu, że nie zwróciłem na nią uwagi.
— Widziałem ją wczoraj po raz pierwszy. Spotkałem na przystanku, a że nie miała rękawiczek, dałem jej swoje. — Wzruszyłem ramionami. Nie było się w sumie czym podniecać. — Teraz je oddała.
— Lecisz na nią, co? — Tomek wglądał na stanowczo zbyt szczęśliwego. To wróżyło tylko kłopoty.
— Skąd takie przypuszczenia?
— Bo wszyscy dobrze wiemy — tu spojrzał na mnie i Wojtka — że przypomina Anię jak nikt inny, kogo poznaliśmy do tej pory.
Przeszedł mnie dreszcz. Więc to nie były omamy, ona naprawdę ją przypominała. Wcale nie należała do wytworów mojej wybujałej wyobraźni. Odetchnąłem z ulgą. Nie zwariowałem.
— To akurat nie ma nic do rzeczy.
— To twój typ. — Dwuznaczny uśmiech znowu wpłynął na usta Tomka.
— Jest inna niż Anna. Wydaje się odsunięta od wszystkiego, nie jak Anna. Ona była w centrum i sprawiało jej to radość. Spijała atencję z oczu każdego, kto tylko nie odwracał od niej wzroku.
Zadzwonił dzwonek. Większość uczniów nie ruszyła się z miejsc, tylko ci, którzy zgubili swoją klasę lub dowiedzieli się, że mają zastępstwo, niechętnie podnieśli tyłki.
W naszą stronę szła nauczycielka WOSu. Wiedziałem, że Wojtek właśnie przeklina wybór swojego profilu (nigdy nie chciał zostawać humanistą), więc prychnąłem śmiechem, patrząc na jego twarz.
Kiedy wchodziliśmy do klasy, przystanąłem, bo jakieś dziesięć metrów dalej, w ogrodniczkach i dziwnych, wzorzystych rajstopach. stała Laura, z niewielkim zainteresowaniem słuchając jednej ze swoich znajomych, a przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy.
— Laura! — krzyknąłem, a ona powoli odwróciła głowę w moją stronę, wprawiając w ruch swoje krótkie włosy. Wypatrywała źródła nawoływań, a kiedy zorientowała się, że to ja, uśmiechnęła się delikatnie i pomachała mi, a moje serce drgnęło po raz pierwszy od dawna.
               
***

Patrzyłem na zegarek i odliczałem sekundy do dzwonka, chcąc wrzucić książki do plecaka i pobiec pod salę od fizyki. Musiałem ją złapać. Musiałem.
Czułem się dziwnie. Tak jakbym ponownie odnalazł swoje serce, jakby zaczęło bić po raz pierwszy od tak długiego czasu. To nie była miłość. Raczej fascynacja. Chęć poznania kogoś nowego.
Wybiegłem z klasy jak oszalały i jeszcze zanim ktokolwiek inny zdążył wstać z krzesełka, ja już stałem na baczność, czekając na dziewczynę.
Ostatnia opuściła klasę, może nie chcąc się przeciskać między rozchichotanym tłumem, a może właśnie wypadał jej dyżur i ścierała tablicę. Mniejsza o to, kiedy wyszła i prawie na mnie wpadła, wydawała się nieco zdziwiona.
— Cześć — przywitałem się, uśmiechając się szeroko jak nigdy. Sam się dziwiłem swojemu zachowaniu.
— Cześć, stało się coś? Nie oddali ci rękawiczek?
Zero zainteresowania. Teraz w pełni widziałem jej niebieskie oczy ukryte za grubymi szkłami okularów. Były zimne, beznamiętnie. Ten widok mnie zabolał. Nie fizycznie, a psychicznie. Anna nie miała takiego spojrzenia, chociaż zdawać się mogło, że była znacznie mniej empatyczna.
— Nie, wszystko jest w porządku, chciałem się tylko przywitać.
— I o to tyle zachodu? — Ściągnęła brwi. — Cześć. Mam nadzieję, że palce ci nie odmarzły?
Chociaż o to zapytała, wiedziałem, że wcale jej to nie interesowało.
— Nie, wszystko z nimi w porządku. — Poruszyłem dłońmi.
— To dobrze. Wybacz, ale muszę iść na drugie piętro. Do zobaczenia!
Odwróciła się i odeszła, a ja patrzyłem jak jej torebka porusza się obok łydek. To było tak podobne do…

— To nieprawdopodobne, że tak szybko się przywiązałeś — wymruczała, żując gumę. — Naprawdę nie posądziłabym cię o tak głębokie uczucia.
— Przestań.
— Boli cię to, coś? Jesteś nudny, Marcin. Nudny jak flaki z olejem. Naprawdę myślałeś, że tyle z tobą wytrzymam? — Zaśmiała się. Tak bardzo kochałem ten dźwięk. — To koniec, żegnaj.
Odwróciła się na pięcie, tak jak jeszcze nigdy do mnie. Patrzyłem, jak jej torebka kołacze się przy jej nogach, idealnie na wysokości łydek, kiedy trzymała pasek w obu dłoniach.
Zawsze szła przede mną i zawsze patrzyłem na jej plecy. Myślałem, że tak jest dobrze, czułem się jak rycerz, ale przecież nie tak wygląda partnerstwo, prawda? Powinniśmy kroczyć ramię w ramię.
Nigdy nie powinienem był widzieć jej majtającej się na prawo i lewo torebki.
 To musi być okropne, zakochać się w kimś, kto wygląda jak Twoja dawna miłość, a zachowuje się inaczej. Trochę współczuję Marcinowi, ale z drugiej strony wiem, że będzie szczęśliwy i będzie suczą potem.

6 komentarzy:

  1. No miło się to czyta, nie powiem, że nie :) Jakieś to takie subtelne i tak w miarę dojrzale napisane. Chyba. Nie czytam romansów xD Może to też dlatego, że po prostu lubię zimę, a tu tyle do niej nawiązań...
    W każdym razie, błędów chyba większych nie zauważyłem, ale też pora późna, więc mogło mi coś umknąć. Rzuciły mi się w oczy tylko dwie rzeczy:
    1. "Były to pierwsze lody przełamane lodami. Chociaż nie ostatnie w jej przypadku." - to brzmi dwuznacznie, a rozumiem, że nie taki był zamiar. Troszkę mi to złamało klimat.
    2. Było kilka razy coś w stylu - "Patrzyłem, jak jej torebka kołacze się przy jej nogach, idealnie na wysokości łydek" i może nie jestem ekspertem w temacie, ale torebkę/torbę chyba ma się bardziej na wysokości uda. Ale na modzie kobiecej się nie znam, więc może rzeczywiście tak jest. Ewentualnie ja sobie coś źle wyobrażam.
    To ten, pisz dalej. Dobrze Ci idzie. Będę wypatrywał następnej części.
    No i ten, zapraszam do siebie na dalszą część tego o szalonym naukowcu, co próbuje uratować świat :) - https://psychopatyczneopowiastkiv2.wordpress.com/
    Chyba że Ci się nie spodobało, to nie musisz tego czytać :P Taki jestem łaskawy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy cytat miał brzmieć dwuznacznie, by pokazać poniekąd, jaka jest Anna.
      Do następnego rozdziału dodam mój prowizoryczny rysunek i zdjęcie z tą torebką. C:

      Pewnie, że wpadnę, ale muszę znaleźć na to chwilę. xd

      Usuń
  2. Świetne. <3 Wzbudza we mnie taką... melancholję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka! :)
    Bez zbędnych wstępów...
    Rozdział podobał mi się bardziej niż poprzedni. Serio. ☺ Jakoś lepiej i przyjemniej mi się go czytało, chociaż jakoś wiele się nie działo.
    Uwielbiam mamę Marcina. 😀 Jakoś podoba mi się jej charakter, tak po prostu.
    A Laura jakoś mnie tak... no nie wiem. Zirytowala? No kurczę blaszka, chłopak podchodzi do niej, chce zagadać, a ona, wydaje mi się, ze to zbywa. :P Może mi się tylko wydaje...
    Błędów jakoś się nie dopatrzylam. 😉
    Ogólnie rozdział drugi mi się podobał, chociaż przyznam, ze nie gustuje w romansidłach. Ale kto wie? Może akurat będzie mi się podobać to opowiadanie. 😉 Na razie jest spoko.
    To chyba tyle.
    Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama Marcina to super laska, polecam gorąco do pogaduszek. XD
      Nie tylko Ciebie zirytowała Laura, Marcina też. XD Ale spokojnie, jeszcze wszystko.się wyjaśni. .w.

      To nie będzie typowy romans, coś tak czuję. xdd Głównie przez Tomka i Wojtka. XD

      Usuń

Cześć, będzie mi miło, jeżeli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza! c: